Magiczny Czempiń znowu był niesamowity, niepowtarzalny i na pewno to nie przypadek, że ChampionMan Duathlon Czempiń został dwukrotnie imprezą roku. Przyjeżdżamy tu od kilku lat – trochę, aby odpalić sezon startowy, trochę, aby się pościgać, ale chyba najbardziej, aby spędzić wspaniały czas z całą ekipą i zwyczajnie się wychillować. W tym roku niestety kilka osób się pochorowało i byliśmy w okrojonym składzie 30 osób. Zawody zawsze odbywają się w sobotę, ale chyba bardziej budujące i cieszące nasze serca jest piątkowe wydarzenie, czyli duathlon dla dzieci. W tym roku wystartowało tam 500 dzieciaków. Od tych, co zamiast swoich rowerków miały swoją ulubioną koparkę, przez tych, co siedziały na rowerkach pchani przez rodziców, aż po tych co sami śmigali na dwóch kółkach – piękny to widok i bardzo budujący.
W sobotę o 08:30 startował sprint (5-20-2,5) a o 13:00 Mistrzostwa Polski na dystansie średnim (10-60-10), a dzięki tak dobranemu harmonogramowi, startować mogły całe rodziny, a wielka piaskownica i plac zabaw ułatwiał opiekę nad swoimi pociechami. Na terenie zawodów zawsze jest strefa foodtrucków, mini expo, ciasta pieczone w szczytnym celu no i ta legendarna strefa finishera. Jak ktoś nie przepada za startami, to musi się chociaż raz zmusić, aby jakoś ukończyć i mieć możliwość zobaczenia co tu się zawsze dzieje – owoce, ciasta, makaron, ziemniaki z gzikiem, kaszanka, salceson, kanapki ze smalcem, browar… i to wszystko dla nas podawane przez turbo sympatyczne osoby z obsługi zawodów
Całe te zawody to jedna wielka rodzinna impreza z wielką pozytywną energią, uśmiechem i przemiłymi ludźmi.
Sama trasa zawodów jak zawsze idealnie przygotowania a te wszystkie punkty kibicowania to już legenda tych zawodów – trzeba wystartować, aby to zobaczyć. Wchodząc do strefy finishera głosujemy na grupę kibiców, która zrobiła na nas największe wrażenie – wybór jest bardzo ciężki.
Dzięki temu, że zawody są w sobotę, wieczorem jest czas na chill, relaks, śpiewy i regenerację. To wszystko odbywa się w pięknym Śremie, gdzie już od dawna, aby się pomieścić, rezerwujemy nie pokoje a całe budynki
Relacja ze startu Tomka Kowalczyka:
Zawody jak zawody, ale chyba warte kilku słów jest moje koncertowe spieprzenie strefy zmian i przez to utrata miejsca na podium – nawet nie śniłem o życiówce na najgorszy czas w T1 a tu jednak taka niespodzianka
Strefy zmian – ku przestrodze… – jak można stracić podium i dumę w T1.
Wystartowałem już w prawie 60 zawodach triathlonowych i wydawało mi się, że strefy zmian ogarniam całkiem nieźle. Do Czempinia jednak chyba przyjechałem za bardzo pewny siebie. Niby wszystko w strefie zrobiłem tak jak zawsze, ale jakoś tak bez wielkiego zaangażowania. Jak zawsze zapytałem sędziego jak wbiegamy i wybiegamy ze strefy, z tym że tym razem sędzia się pomylił, a ja nie sprawdziłem z mapką, podawaną zawsze przez organizatora, jak dokładnie poruszać się po strefie. Po co, przecież tyle razy już to robiłem, że przecież nie musiałem. Zwizualizowałem sobie wbieg, wybieg, policzyłem w którą alejkę wbiegam, przy jakim charakterystycznym punkcie, czyli wydawało się, że wszystko ogarnięte. Na koniec zerknąłem jeszcze na strefe od drugiej strony (wbiegnięcia z rowerem) i ten obraz (miejsce usytuowania roweru) utkwił mi w pamięci (co miało kolosalny wpływ na późniejsze wydarzenia w strefie) i do tej pory nie rozumiem, dlaczego ten kadr tak wbił mi się w głowę. Tak „przygotowany” ruszyłem na rozgrzewkę i start.
Po biegu wbiegam do T1 i zaczął się mój koszmar – okazało się, że do alejek podbiegam nie z prawej (jak mi mówił sędzia) a z lewej strony (trzecia od prawej w tym przypadku się nie sprawdziła). Wbiegam oczywiście w nieswoją alejkę a mając obraz strefy z ostatniego (złego) spojrzenia (czyli rower powinien być zaraz po wejściu w alejkę) uznałem, że moja maszyna powinna stać zaraz po wejściu w alejkę. A tu niespodzianka roweru nie ma, rozglądam się, szukam i jest! Widzę w oddali moje koło. Biegnę, ale niestety – koło bardzo podobne, ale ewidentnie nie moje – K… gdzie mój rower? Kątem oka patrzę jakie numery mam obok siebie – najbardziej rzucają się w oczy numery z naklejek na rowerach, czyli dokładnie te na które nie powinienem patrzeć bo one de facto są po drugiej stronie wieszaka. Lecę do przodu patrzę raz na jedne numery raz na te na wieszakach i wszystko mi się miesza. Ciągle nie ma, wracam, tam też nie ma, patrzę na numery na wieszakach w alejce obok, znowu lecę do przodu i znowu nie ma. Z boku musiało to wyglądać cudownie – jakiś wariat robi interwały w strefie Irytacja sięga zenitu (sprawdziłem – HR miałem w strefie 165 czyli 93% maksa), zaczynam mnożyć głupie pomysły i rozwiązania. Przecież pamiętam, że rower powinien być zaraz po wbiegnięciu w alejkę (może to moja pamięć wymaga już remontu ). K… ukradli, no bo gdzie jest? (był dokładnie po drugiej stronie strefy) i wtedy dopiero usłyszałem mojego anioła stróża – Bartuś zaczął się drzeć i mnie nawigować (musiał na prawdę mocno krzyczeć, że udało mi się go od razu usłyszeć). Dzięki ci Bartuś, bo gdyby nie ty to tą relacje pisałbym teraz ze strefy zmian, szukając jeszcze mojego zagubionego roweru.
W końcu mam ten swój rower, ale już zrezygnowany praktycznie wyszedłem ze strefy – prawie 2 minuty straty. Szybko mi przeszło, bo przecież nigdy jeszcze nie zszedłem z trasy, ani nie odpuściłem zawodów, więc zacząłem nadrabiać i walczyć o wynik – jak się później okazało za późno.
W T2 Bartuś już był czujny od samego początku i mnie szybko nakierował (bo też byłem zagubiony).
Na 439 startujących byłem w TOP 25 najgorszych czasów w T1 co w efekcie przypłaciłem utratą drugiego miejsca (zająłem 5). Można powiedzieć, że zrobiłem następną życiówkę w tym roku
Wielka szkoła pokory i duże przytarcie noska – kilka życiówek na początku roku nie powinny mi w żaden sposób pozwolić utracić czujności. Sędzia mnie wprowadził trochę w błąd, ale w żaden sposób mnie to nie usprawiedliwia. Powinienem przed startem skupić się w strefie, poświęcić więcej czasu i patrzeć na mapki przesyłane przez organizatorów (zawsze takie mapki z kierunkami w strefach są publikowane). Poza nadszarpniętą dumą nic wielkiego się nie stało, ale nawet nie chce myśleć co by było, gdyby ktoś taki numer odwalił podczas walki o slota. Jest to idealny przykład jak mimo sporego doświadczenia można stracić podium i koncertowo spieprzyć strefę zmian – nie polecam
Gratulacje dla Wszystkich startujących i do zobaczenia za rok
TRICLUB / Tomasz Kowalczyk



