Kanary 2023 – Lanzarote TRICLUB Camp

Fuerteventura – ✅
Gran Canaria – ✅
Lanzarote – ✅

W tym roku kierunkiem obozu klimatycznego było Lanzarote. Pierwszy raz odwiedziliśmy tę wyspę i… chyba wszyscy mieli inne jej wyobrażenie. Mając doświadczenia poprzednich wyjazdów na GC i Fue jest też do czego porównywać. Zapraszamy więc do krótkiej wyprawy widzianej sprzed ekranu, czyli TRICLUBOWY Camp  – jak było i co udało się zdziałać.

Miejscówka – Costa Teguise – w której stacjonowaliśmy okazała się świetnym wyborem i doskonałym miejscem wypadowym na kolarskie wycieczki. Niewielkie turystyczne miasto w którym zarówno można poimprezować jak i pójść na rodzinny spacer. Niedaleko stolicy i bardziej tłocznych miejsc, natomiast panował tu raczej spokój i cisza i dało się odczuć również sportowy klimat mimo, że to nie słynna La Santa, która jest zlokalizowana po drugiej stronie wyspy (tak a propos chyba najbardziej brzydki region na Lanzarote). Mieliśmy dostęp do pływalni 50 metrowej, kilku wypożyczalni rowerów oraz ciągnącej się kilometrami promenady nad oceanem, która stanowiła naszą główną trasę biegową, na której można było spotkać od czasu do czasu innych triathlonistów. Warunki hotelowe były wystarczające i jedzenie również – patrząc okiem wymagającego klienta – czyli tak naprawdę niczego nam nie brakowało, było komfortowo i smacznie. Do tego wszystkiego wcześniej wspomniany świetny punkt startowy. W każdy zakątek wyspy jest nie dalej jak 50 km, co pozwoliło nam zwiedzić ją w całości. Wyspa zachwyca swoją różnorodnością i jest zdecydowanie inna od pozostałych. Zieleń, lawa, pustynia, klify, kratery, skały, plaże piaszczyste i kamieniste, kaktusy, palmy, winnice. Drogi przyzwoitej jakości, ruch umiarkowany, wzniesienia nie tak duże (ale idzie się zmęczyć i podjazdy 10km czy 20% też się znajdą) no i oczywiście wieje i to często nawet bardzo.

Treningowo wyszło nam ponad 20 godzin aktywności. Celem przewodnim była spora ilość treningów, ale nie koniecznie długich czy mocnych. Grupkę mieliśmy o bardzo zbliżonym profilu więc nie potrzebowaliśmy się specjalnie dzielić tylko praktycznie na wszystkich treningach jak kolektyw mknęliśmy razem. Trafiliśmy dość zróżnicowane warunki pogodowe, co dodatkowo pozwoliło doświadczyć nowych rzeczy. Open water przy 2 metrowej (legendy głoszą, że nawet 3 metrowe) fali na pewno pozostanie w pamięci, a pływanie pod górkę i z górki stało się możliwe. Dla wszystkich było to nowe doświadczenie i mimo sporego strachu na początku było ogromne zadowolenie na koniec i z pewnością podobne warunki na zawodach nie będą straszne. Podobnie trudne warunki trafiliśmy na jednym z treningów kolarskich gdzie mocny szkwalisty wiatr zdecydowanie utrudniał jazdę. Na szczęście była również sprzyjająca aura, więc delektowaliśmy się słońcem, lekką bryzą od oceanu i ładnymi widoczkami. Lekko nie było, ale forma zgodnie z celem została mocno podbudowana, przy okazji wypchany grafik nie pozwalał zbyt często wracać głową do PL, co oczywiście dla większości było idealnym rozwiązaniem. Grupa bardzo dobrze się spisała i super współpracowała miedzy sobą jak i z trenerem, co poza wylanym potem również owocowało wyśmienitym humorem każdego dnia.

Na Lanzarote myślę, że jeszcze wrócimy potrenować, ale czekają na nas przecież jeszcze inne słynne triathlonowe lokalizacje, które każdy triathlonisty marzy odwiedzić. Co przyniesie kolejny wyjazd? Trenerska intuicja podpowiada, że będzie ciekawie.

Obozowe cyferki:
Swim: ok. 7 km, 3h, 4j
Bike: ok. 350 km, 5000 przewyższeń, 16h, 5j
Run: ok. 30 km,  3,5h, 6j
TCM: 2h, 4j
TFR: 1,5h, 3j

Olga – Kanary 23 moim okiem:

Trzeba przyznać, że Lanzarote pokazała się nam z dobrej a właściwie wielu dobrych stron. Gdybym miała zwięźle opisać wrażenia to zdecydowanie byłoby to: piękno w różnorodności. Jak dla mnie to świetne miejsce na obóz tri: każda dyscyplina dostarczyła niezapomnianych wrażeń. Pierwsze miejsce oczywiście zajmują treningi rowerowe – na nie poświęciliśmy najwięcej czasu, zobaczyliśmy sporą (jak nie większą) cześć wyspy i wylaliśmy najwięcej potu – na ponad 340km i ponad 5000 dla mnie trasy były wymagające ale w zasięgu: podjazdy różne- krótkie i długie; z wiatrem i pod wiatr, zjazdy szybkie ale bez dramatu. Wiatru oczywiście się spodziewałam, jednak w kilku momentach mocno mnie zaskoczył – boczny dosłownie zmiatał z asfaltu! W takich chwilach człowiek przewartościowuje życiowe priorytety: na czoło wysuwa się trzymanie koła w grupie;) odpadnie= katorga nie do pozazdroszczenia. Zróżnicowany krajobraz nie pozwolił się nudzić- czasem pustynny, czasem wulkaniczny, piękne plaże i zatoki, winnice w wulkanicznych dołach (przedziwny widok) no i oczywiście niezwykłe kaktusy:) Dla mnie – debiutanta – treningi OW w oceanie były wymagające- nawet nie w obszarze pływania co kontroli nad otoczeniem:) 3 metrowe fale na jednym z treningów były prawdziwym wyzwaniem: od wejścia, przez nawigację na wyjściu kończąc. Zdecydowanie to wyzwanie dla tych, co się otwartej wody nie boją:) Nasza ekipa oczywiście wzorcowo dała radę jednak bilans strat jest: 2 pary okularków, 2 czepki… ale fale tak targały, że nie zdziwiłabym się jakby ktoś bez pianki wyszedł;) Treningi biegowe promenadą nad oceanem o wschodzie słońca długo będę wspominać w szarej Warszawie Idealnie wpisał się też trening TCM na rozruch i oczywiście rolowanie po rowerze – wszystkie w całkiem przyjemniej sali hotelowej siłowni. Dla mnie treningów było dość dużo ale trzeba przyznać, że grupa motywowała, żeby nie odpuszczać. Przez to czas zleciał niezwykle szybko… bez szans na nudę:) Dzień regeneracji poświęciłam na zwiedzanie wyspy skuterem – udało się nam zobaczyć niemal każdy jej zakątek:) Hotel w zupełności spełnił moje oczekiwania- bardzo dużo dobrego jedzenia, super wyposażone pokoje, świetna lokalizacja. Rowery wypożyczone z lokalnej wypożyczalni- zgodnie z opisem, bez żadnych problemów.
Trener – wiadomo:) wymagający i pomocny – wszystko doskonale zaplanował pod kątem ambicji i możliwości naszej grupy- co chyba nie było łatwe, bo grupa dość zróżnicowana: starzy wyjadacze + aspirujący IM + nastoletni debiutant tri i baba:) Wszyscy jednak mocno zdyscyplinowani i nastawieni na dobrą zabawę w tych fizycznie wymagających warunkach. Śmiechu nie brakowało- szczególnie przy winnych kolacjach:) Dla mnie obóz był bardzo udany- spędziłam niezwykły czas z synem, który złapał bakcyla kolarstwa szosowego a może nawet całego tri:) wyczyściłam umysł, podkręciłam formę na maksa i wygrzałam się na słonku w środku zimy:) Pierwszy ale zdecydowanie nie ostatni!

Obozowy filmik i trochę fotek:
[su_youtube url=”https://youtu.be/7b4sE3b2XOg”]