New York City Marathon – warto? Relacja Roberta

Maraton w Nowym Jorku to nie tylko bieg – to emocjonalna podróż przez pięć dzielnic jednego z największych miast świata, pełna niesamowitych widoków, energii tłumu i niezapomnianych przeżyć. Jako jedna z najbardziej prestiżowych imprez biegowych na naszej planecie, przyciąga tysiące biegaczy pragnących zmierzyć się z własnymi ograniczeniami i poczuć magię tego wyjątkowego wydarzenia. Na linii startu tegorocznego maratonu stanął Robert, który podzielił się z nami swoimi spostrzeżeniami – czytajcie:

Nowojorska podróż Roberta:
„Tydzień temu zrealizowałem jedno ze swoich sportowych marzeń. Na wiosnę tego roku, po 6 latach prób zostałem wylosowany w loterii NYC Marathon, kultowej imprezie biegowej, która tradycyjnie odbywa się na początku listopada. Maraton należy do elitarnego grona Abbott World Marathon Majors (do którego grona właśnie dołączyły zawody w Sydney), co gwarantuje znakomity poziom sportowy jak i organizacyjny.
Każdy, kto mnie zna, wie jaką miłością pałam do biegania, no ale takiej okazji nie można było przepuścić. Zamówiłem u Trenera nakładkę na plan i zacząłem go sumiennie realizować. Założenia “sportowe”, jakie postawiłem sobie na start były dwa: cel minimum zrobić “życiówkę” (co jest łatwe, jak się ma takie słabe czasy 😉 ) no i cel ambitniejszy, czyli zejście poniżej 4h. Ponieważ trochę z przypadku wystartowałem w Maratonie Warszawskim pod koniec września, oba te cele zostały zrealizowane wcześniej na łatwej, płaskiej trasie :). Do Nowego Jorku poleciałem tylko na 4 dni, na zasadzie odebrać pakiet, pobiec i wrócić, zanim jetlag i zmęczenie da o sobie znać. W piątek wziąłem udział w paradzie narodów otwierającej wydarzenie – dwa tysiące uczestników wylosowanych z każdego kraju przeszło alejką Central Parku prezentując flagi i symbole narodowe. Na zakończeniu po amerykańsku odpalono sztuczne ognie. Kolejny etap to odbiór pakietu. Każdy uczestnik miał wyznaczony slot czasowy na odebranie numeru startowego – ale jak się okazało to tylko taka wskazówka 😉 Pomimo tego odbiór niezwykle sprawny – wszystko dzięki ogromnej liczbie niezwykle pomocnych i energetycznych wolontariuszy. W całym Javits Center, gdzie znajdowało się biuro zawodów, najwięcej czasu zajął mi… wybór i kupno gadżetów sygnowanych logiem NYC Marathon – było z czego wybierać 🙂

Sobota to ostatnia przebieżka i wizyta nad oceanem – pogoda wyśmienita, 20 stopni, błękitne niebo, do tego udało mi się zobaczyć wieloryba który podpłynął niedaleko brzegu i wypuszcza fontanny powietrza i wody.
Najtrudniejsza logistycznie część wyjazdu to dotarcie na start: mieszkałem na Long Island – więc czekała mnie całkiem długa wyprawa. Pobudka o 3, godzinka pociągiem na Penn Station, potem 30 min metrem na South Ferry, gdzie za dalszy etap podróży odpowiadali już organizatorzy: najpierw przeprawa promowa na Staten Island a następnie setkami School Busów zostaliśmy przewiezieni do miasteczka biegowego w okolicy startu. Ponieważ dotarłem tam koło 8 – czekało mnie mniej więcej 2 godzinne oczekiwanie na start mojej fali. Miasteczko doskonale zorganizowane, podzielone na odpowiednie grupy startowe i zapewniające wszystko co potrzeba biegaczom przed startem: od jedzenia (słodkie bajgle), napoje: woda/ izo / gorąca kawa i herbata, pomoc medyczna, czy niezliczone wręcz tojtoje. Bez wahania mogę powiedzieć, że najlepiej zorganizowane zawody w jakich brałem udział. Gdy w końcu zbliżała się godzina startu poprowadzono nas na początek mostu Verrazano-Narrows, z głośników poleciał odśpiewany na żywo Star Spangled Banner, a wystrzał armaty oznajmił, że już można biec.

Trasa powszechnie uznawana za wymagającą biegła przez wszystkie 5 Boroughs (dzielnice) Nowego Jorku – Staten Island, Brooklyn, Queens, Bronx i wreszcie Manhattan z metą w Central Parku. Już od samego początku podbieg na most Verrazano-Narrows zapowiadał że nogi odczują podbiegi. Całe szczęście widok na Manhattan wynagradzał całkowicie trudniejszy początek. Wzdłuż całej trasy zgromadziło się ponad 2 mln kibiców a mosty były jedynymi miejscami gdzie nie było tłumów dopingujących, krzyczących, trąbiących czy w inny sposób zagrzewających uczestników do biegu. Ten niespotykany doping uskrzydlał i spowodował, że moje tempo było dobre 10s /km szybsze od planowanego. Dopiero pod koniec trasy dwa mosty jeden po drugim oraz długi podbieg na Piątej Alei spowodował, że opadłem nieco z sił. Mimo wszystko zameldowałem się na mecie z czasem o 3 minuty lepszym niż miesiąc wcześniej w Warszawie, ustanawiając nowy „personal best” – idealne zakończenie najlepszej imprezy sportowej w jakiej brałem udział do tej pory.

Tegoroczny maraton okazał się największą imprezą biegową w historii – ukończyło go ponad 55600 biegaczy. Jeżeli ktokolwiek się waha, czy warto spróbować się dostać i wystartować moja podpowiedź: warto!”

Gratulujemy i czekamy na kolejne sportowe podboje.