Niesamowite historie TRICLUBowiczów część 2

Niesamowite historie TRICLUBowiczów część 2- Krzysztof Kajetanowicz o swoim debiucie w Lubaszu.

O zawodach
Triathlon Lubasz to impreza z tradycjami z lat 90′, reaktywowana „na próbę” w 2015 roku, kiedy na starcie pojawiła się oszałamiająca liczba 33 zawodników. Próba się chyba udała, bo na sezon 2016 organizatorzy sprzedali dobrze ponad 600 pakietów, choć wielu zapisanych wystraszyło się zimnej (rzekomo) wody i (rzeczywiście) powietrza, wymagającej trasy rowerowej i wczesnego terminu. Ostatecznie na pierwszej „ćwiartce” sezonu pojawiło się 275 osób, a na 1/8 IM – 133. Przypuszczalnie obniżyło to procentowo nasze notowania, ponieważ zrezygnowali zawodnicy raczej słabsi niż silniejsi. Triclub reprezentowany był przez stosunkowo doświadczonego trajlonistę Mikołaja oraz debiutanta, czyli mnie.
Dlaczego zdecydowałem się stracić multisportowe dziewictwo akurat w Lubaszu? Chciałem zrobić to już w maju, od olimpijki (Olsztyn) czy sprintu wolę zdecydowanie 1/4 IM (procentowo mniej pływania), poza tym postanowiłem dostać solidnie po tyłku, a sprint mógł tego nie zagwarantować. Do Lubasza wybierał się mój kumpel Mikołaj i to on namówił mnie na tę imprezę, a ja się dałem namówić, bo korzystanie z pomocy kogoś, kto sprawdzi i poprawi Twoje stanowisko w strefie i doda pewności siebie, jest bezcenne. Jednocześnie Mikołaj postraszył mnie trochę Sierakowem, w którym podobno trasa biegu jest trudna technicznie, a ze mnie jest chłopak zdecydowanie miastowy i wystających korzeni się boję prawie tak jak pływania.

Debiut w Lubaszu – oczekiwania a rzeczywistość

ORGANIZACJA
Miało być super i było super. Dla gminy Lubasz triathlon jest prawdziwym wydarzeniem, a doświadczony organizator spisał się na medal. Dodatkowym smaczkiem dla Triclubowców było spanie w domkach kempingowych przy temperaturze na zewnątrz 5 stopni. Dwie grube kołdry wystarczały, ale w twarz jednak zimno.
ZALECENIA TRENERSKIE
Trener Ły Lis kazał nie rozpoczynać pływania od sprintu (trudność zadania: 0/10), na rowerze oszczędzić trochę siły na bieg (trudność zadania: 9/10) i rozpocząć bieg spokojnie (trudność zadania: 2/10).
PŁYWANIE
Oczekiwania – zimna woda, szok pierwszego pływania w jeziorze i słabe umiejętności pływackie, jednym słowem dramat, choć rozgrywający się na jedynych 950 metrach.
Rzeczywistość – bardziej komedia niż dramat, ponieważ woda miała 19 stopni i zanurzało się w niej bardzo przyjemnie (powietrze ok. 10 stopni), specjalnego szoku nie przeżyłem (ustawiłem się z tyłu – zamierzałem przetrwać pływanie bez strat fizycznych i moralnych), za to poszukując bojek zwiedziłem prawie całe Jezioro Lubaskie. Gdybym lepiej nawigował, mógłbym w sumie popłynąć tę olimpijkę, bo do 1,5 km aż tak dużo pewnie nie brakowało.
Czas 25 minut był wynikiem 12. od końca. Notabene facet, który przypłynął jedyne 6 miejsc przede mną, miał 14. wynik roweru – może to jest moja przyszłość? 😉
T1
W strefie, do której prowadził stromy podbieg, osiągnąłem najwyższe tętno na całych zawodach – 192.
ROWER
Oczekiwania – trasa o przewyższeniu 575 metrów, składająca się z 4 „agrafek” z nawrotem w środku długiego zjazdu, miała zniszczyć mnie, razem z rowerem ważącego prawie 100 kg. Rozważałem też demontaż lemondki, bo kolarze znacznie lepsi ode mnie twierdzili, że boją się kłaść przy prędkości 50 km/h, a ja od sierpnia tylko 1 (słownie jeden) raz jeździłem na dworze. Ale „się zobaczy”. Zaplanowałem jazdę na ok. 250w (okolice FTP) na podjazdach i „sporo mniej” na zjazdach.
Rzeczywistość – bałem się tylko na pierwszym kółku, potem byłem jak pierwsi chrześcijanie – moja wiara była silniejsza od strachu i lemondka była w grze na każdym zjeździe i (rzadkim bo rzadkim) płaskim odcinku. Ponad połowę z 89 minut spędzonych na 42-km rowerze podjeżdżałem, więc te 250 watów (momentami oczywiście więcej) mnie cokolwiek zniszczyło. Średnia 222 w starczyła na zaledwie 184. miejsce roweru, chyba dlatego, że po pierwsze trasa nie dla mnie, po drugie to były mocno obsadzone zawody. Na początku zresztą czekałem, aż mi się uspokoi tętno, a morale miałem po pływaniu cokolwiek słabe. Poza tym we znaki dał mi się brak treningów na pofałdowanych trasach – nie umiem płynnie dostosowywać przełożeń do nachylenia. Z drugiej strony miałem poczucie, że wytrzymuję wysiłek tych wszystkich podjazdów i ładnie dokręcam na zjazdach, które to poczucie utrzymało się aż do początku biegu.
T2
Nic ciekawego
BIEGANIE
Oczekiwania – wysokie tętno, duża moc w nogach, duże parcie na mocny początek
Rzeczywistość – niskie tętno, brak mocy w nogach, lekkie i łatwe do opanowania parcie na mocny początek
Po rowerze biegłem o prawie 40 s/km wolniej niż na „gołej” dyszce – łącznie prawie 51 minut na trasie mierzącej około 10,2 km. Nie mogłem nawet wejść na wysokie tętno, bo nogi odmawiały współpracy, a na pierwszej pętli główny podbieg robiłem praktycznie truchtem (na drugiej już jakoś poszło). Najgorzej było w połowie trasy, kiedy nie byłem w stanie złamać irytująco równego tempa 5:07. Do tego bolała mnie lędźwiowa część pleców. Pierdolony triathlon, myślałem sobie. Uzyskałem 173. czas biegu, czyli ostatni odcinek wyszedł relatywnie najlepiej, ale myślę, że na zawodach pojawiło się sporo dobrych kolarzy (wśród 120 DNSów słabi kolarze mogli być, biorąc pod uwagę profil trasy, nadreprezentowani).
PODSUMOWANIE
Kiedy następne zawody?
Chyba od tego czasu już trochę udało się zapisać na triathlonowym koncie 🙂