Nigdy nie jest za późno – moja przygoda TRI

Niesamowite historie TRICLUBowiczów część 1 – Tomasz Kowalczyk
Chyba nigdy nie jest za późno aby zacząć się ruszać a w moim przypadku to się właśnie idealnie sprawdziło.
Mając 39 lat rzuciłem fajki i mając idealne kształty kuli czyli 106 kg i 106 cm w pasie, zacząłem z kolegą sobie trochę truchtać. Jak to u wielu truchtaczy, skończyło się na maratonie w ramach stereotypowego „kryzysu wieku średniego”. Czas może nie był imponujący, ale meta na Narodowym dodała mi sporo motywacji i ochoty spróbowania czegoś więcej niż bieganie.
Tak w wieku 42 lat,  w czerwcu 2014 roku, wystartowałem w swoim pierwszym triathlonie. Tego wydarzenia w Płocku chyba nigdy nie zapomnę – zawody na dystansie sprint a przygotowania jak do biegu tygodniowego. Na start szedłem z wielką bazarową torbą, zastanawiając się czy ta miska, którą zabrałem aby sobie umyć nóżki z piasku po pływaniu, to dobry pomysł. Do tego oczywiście dwa ręczniki, no bo przecież nie będę gołą stópką (i do tego umytą) stawał na trawie – jeden był więc do deptania a drugi do wycierania. Miałem tam jeszcze kilka takich ciekawych patentów 🙂
Trasa rowerowa była zmienna, dlatego większość startowała na góralach – poza tym innego nie miałem, a ten i tak od syna sobie pożyczyłem. Z czasem 1:38:48 wpadłem wykończony na metę – wykończony, ale szczęśliwy  i z planem na następne wyzwania. Po miesiącu pojawiłem się już na starcie triathlonu w Górznie (wtedy to był częścią GIT). Oczywiście też na MTB, ale tym razem walczyłem z ćwiartką i z asfaltową trasą. Pamiętam, że nawet udało się kogoś wyprzedzić na rowerze, a na mecie nie byłem ostatni, choć czas 3:16:32 jak na ¼ nie był zbyt imponujący.
Po tych zawodach zrozumiałem, że muszę skorzystać z profesjonalnych porad i chyba nadszedł czas aby poszukać instruktora/trenera/klubu. Zacząłem googlować, czytać i wybór padł na Triclub – mały klub, pełen wariatów i pasjonatów triathlonu. Tego właśnie szukałem, tego właśnie chciałem. Nie jakąś wielką korporację, a mały klubik z rodzinną atmosferą. I tak w listopadzie 2014 zostałem oficjalnie triathlonistą.
Kiedy zacząłem się wdrażać, ekscytować treningami, będąc w marcu na nartach zerwałem więzadło krzyżowe i o treningach mogłem zapomnieć. Szybka rekonstrukcja, setki godzin rehabilitacji, ponowna artroskopia z powodu jakiegoś bliznowca i w końcu mogłem zacząć wracać do treningów. Niby wcześniej przychodziłem na treningi pływackie i trochę jeździłem na trenażerze, ale to wszystko co mogłem wtedy robić. W styczniu 2016 roku wziąłem udział w biegu WOSP-u i praktycznie od tego momentu zacząłem z powrotem treningi – „I am back” .
W między czasie trwał projekt „od bojlera do kaloryfera” i na docelowy start w sierpniu chciałem uzyskać 80-82 kg. Tak, tak docelowy, bo jak tylko się okazało, że mogę trenować szybko powstał plan startów, który trafił na lodówkę i był dla mnie świętością. Docelowo zapisałem się na IM 70.3 w Gdyni w sierpniu, więc jak spadać to z wysokiego konia. Miałem pół roku na przygotowanie do debiutu na ½ IM i nie zamierzałem odpuszczać. Po drodze miały być starty kontrolne w Suszu, Sierakowie i Warszawie i dodatkowo obóz klubowy.
Tak proszę Państwa – w wieku 44 lat pojechałem na pierwszy w życiu obóz sportowy. Jak ktoś nie był to nie zrozumie jaki to jest zajebisty wyjazd. Jeżeli jedziesz na tydzień robić to co lubisz, masz wokół siebie  turbo ekipe, to czego można chcieć więcej – było cudownie. Zresztą od tamtej poru już co roku jeżdżę z klubem na obozy sportowe w Polsce, ale również zdarza nam wyjechać potrenować na Kanarach. Nie dopuszczam opcji abym chociaż raz w roku nie spędził tygodnia z triclubową ekipą.
Co mogę powiedzieć – okazało się, że Łukasz Lis mógł nawet przygotować, do pokonania pierwszej połóweczki, takie drewno sportowe jak ja. Niezapomniane przeżycia, nerwy, stres startowy, wspaniała atmosfera Gdyni – wszystko zagrało. 05:24:31 to było dokładnie tyle co trener przewidział, znaczy chyba coś tam się musi znać na swojej robocie 😉 . I tak już chyba zaczęła u mnie płynąć triathlonowa krew i powoli się zacząłem uzależniać od tych wszystkich treningów. Na urlop zacząłem jeździć z trenażerem, na narty z butami biegowymi, poranek rozpoczynałem od przeglądu stron triathlonowych…
Następny krok mógł być tylko jeden czyli pełny Ironman – jak tylko o tym pomyślałem to wiedziałem, że muszą to być zawody z logo IM, bo tylko tam można usłyszeć na mecie słynne „You are an Ironman”. Tak powstał projekt Barcelona 2017. Niestety znowu trener miał racje mówiąc, że treningi będą ciężkie – były ciężkie i czasochłonne, ale udało się jakoś wszystko pogodzić i solidnie przygotować do zawodów. Waga poniżej 80 kg i można było wyruszyć w tą szaloną przygodę. Niby wszędzie piszą, mówią aby nie pić, nie jeść, nie testować niczego nowego na zawodach. Mówią, piszą a ja pierwszy raz na bufecie coli się napiłem – zablokowało mi żołądek na bieganiu na 20 kilometrów. Dramat. Gdyby nie ta sytuacja byłoby turbo cudownie a tak to było tylko cudownie. W efekcie po 10:50:54 sekundach usłyszałem upragnione „You are an Ironman”. Czułem trochę niedosyt przez ten żołądek, ale nie ma co narzekać – zostałem Ironman-em. Chyba nie zostałem wielkim fanem tego dystansu (chyba bardziej ze względu na te treningi przygotowujące) choć jest jeszcze kilka miejsc do których chciałbym zawitać – na pewno kiedyś pojawie się w Roth a może też kiedyś na Norsemanie.
Od czasu przygody z kolanem praktycznie regularnie startuje w TRI imprezach – do dzisiaj czyli początku 2022 naliczyłem 43 zawody triathlonowe, w których wystartowałem a naprawione kolano ma się rewelacyjnie i w niczym mi nie przeszkadza. W między czasie próbowałem też innych imprez, które okazały się fajnym dodatkiem do triathlonu. Biegi standardowe, górskie czy ultra, swimrun nie kolidują bardzo z TRI (no może troszeczkę 😉 a mogą okazać się fajnym dodatkiem.
Praktycznie zawsze towarzyszyła mi w życiu arytmia (oczywiście pod kontrolą lekarza), a że powoli robiła się na treningach upierdliwa, to w 2018 roku postanowiłem się z nią uporać i poddałem się zabiegowi ablacji. Doktor zrobił dziurę w tętnicy, wsadził jakiś przewód, dotarł nim do serducha, tam coś przypalił, przygrilował i tak się pozbyłem mojej wieloletniej koleżanki. Tak więc, niech nikt nie szuka wymówek, że mając arytmie nie może sobie potrenować ;).
Z ciekawszych przygód triathlonowych to w 2020 zakwalifikowałem się na mistrzostwa Europy na dystansie olimpijskim. Do tego wcielono mnie do kadry Polski w kategoriach wiekowych. Może i to niszowe kategorie, ale start w biało czerwonym stroju to zawsze wielka duma i coś o czym nigdy nawet nie marzyłem. To uczucie, kiedy w słonecznej Walencji gdy biegniesz kibice krzyczą „Poland, Poland” jest naprawdę niesamowite.
Dla urozmaicenia, w 2021 roku wystartowałem w Diablaku, czyli pełnym Ironmanie w wersji ultra – jazda rowerowa w górach i na koniec wbiegnięcie na Babią Górę. Fajna prawie 16 godzinna przygoda, która skończyła się szczęśliwie tylko dlatego, że mam wokół siebie fantastycznych ludzi. Tuż przed metą roweru zaliczyłem sporą glebę, a po drodze na Babią Górę złamałem palucha u stopy, więc gdyby nie wsparcie nic by z tego nie wyszło.
W 2022 roku w ramach klubowego projektu vEveresting pokręciłem sobie ponad 15 godzin na trenażerze wjeżdżając na najwyższą górę Świata i dokręcając do 10 000 metrów przewyższenia – bez klubowej ekipy, praktycznie niemożliwe do zrobienia. Kiedyś jak o tym w klubie gadaliśmy to nawet tego nie uznawaliśmy w kategorii pomysłu, a raczej dowodu na brak siódmej klepki. Okazuje się jednak, że właśnie trenując dokujesz rzeczy, o których wcześniej nawet nie śniłeś.
W tym roku planuję zakwalifikować się na mistrzostwa Świata na dystansie 70.3 w Lahti (4 lata temu mi się nie udało). Jak mi nie wyjdzie, to będę próbował do skutku (biorę tylko pod uwagę mistrzostwa organizowane w Europie) – w końcu jeszcze jest kilka kategorii przede mną.
Cały czas całe to trenowanie zwyczajnie mnie bawi i sprawia mi wielką radochę i chyba właśnie tak to powinno się odbywać.
Jeżeli więc uważasz, że jesteś za stary, za młody, że nie masz kondycji czy zdrowia lub jesteś za gruby to popatrz na nas tutaj w klubie i gwarantuję ci, że zabawa w sport uleczy wszystkie twoje problemy.
Gdy zaczniesz, to nie masz pojęcia ile ciekawych rzeczy odkryjesz i ile osiągniesz tylko dlatego, że zwyczajnie robisz to co lubisz.
Pamiętaj, że i Ty możesz się zmienić!
Widzimy się na treningu 🙂
Tomek Kowalczyk