Niemalże tradycją stało się, że swoje urodziny obchodzę w ciepłych krajach. A na pewno, że przypadają one na czas wyjazdów, bo już od najmłodszych lat spędzałem je na obozach. Jako, że lata lecą i dojrzałość kwitnie wydaje się że z czasem również coraz bardziej doceniam taką opcję spędzania urodzin – natura, wolny czas i rodzina.
A teraz kilka słów o Lanzarote… Może kogoś zainspiruję do podróży, albo wyjazdu na TRICLUBowy Camp w ciepłe gdy w Polsce zimno… Zaczynajmy!


Na Kanarach byłem 8 razy, co łącznie daje jakieś 4 miesiące pobytu. Zwiedziłem 3 wyspy z 7 największych (Fuerteventura x 5, Gran Canaria x 2, Lanzarote x 1) i tak naprawdę zawsze hasłem przewodnim był wyjazd triathlonowy + wakacje z rodziną. Jak jest pod tym względem na Lanzarote? Da się tam potrenować triathlon lub pojedyncze jego konkurencje? Da się odpocząć z rodziną i co warto zobaczyć? Sprawdźcie jak wygląda to z mojej perspektywy.
Krótkie podsumowanie TRICLUBowego obozu opisałem tutaj, więc warto również sprawdzić.
Lanzarote znałem trochę z opowieści i przygotowań do obozu, które zawsze czynię jadąc w nowe miejsce. Przeprowadzenie rekonesansu na miejscu było utrudnione, więc m.in. Google i Mapy Google były bardzo pomocne.
Detale wyjazdu:
Lanzarote – Costa Teguise: miasteczko turystyczne dość spokojne, oddalone o jakieś 10 km od stolicy i 15 km od lotniska. Do miasta najbardziej oddalonego na południe wyspy (Playa Blanca) jest niespełna 50km, a najbardziej oddalonego na północ (Orzola) trochę ponad 30km.
Wycieczka z biurem podróży w formie All Inclusive – ma to swoje plusy i minusy i można długo o tym dyskutować. To na co warto zwrócić uwagę to na pewno jedzenie i pokoje (bardziej ich wielkość niż wyposażenie). Jeżeli wybierasz się z dziećmi to również elementy z tym związane warto sprawdzić – np. opieka w trakcie pobytu. W naszym wypadku wybór był zupełnie przyzwoity, więc nie było miejsca na „ale”.
Wyborów i opcji indywidualnych jest sporo, ale to nie jest tematem wpisu, więc zajmę się aspektami sportowo-turystycznymi. Dla mnie leżaki mogą być niewygodne, a drinki w barze słabe, bo nie korzystam. Liczy się wygodne łóżko, spora przestrzeń i smaczne zdrowe jedzenie, które ma być podane (uroki gotowania zostawiamy na inny czas).
Pływanie.
Masz 2 opcje: ocean lub basen. Ja podczas takich wyjazdów jestem zwolennikiem pływanie open water, bo daje to swobodę i jest doskonałą nauką. Po za tym nie ma nudy, piękne podwodne widoczki i bezcenne fotki z OW w środku polskiej zimy. Do pływania OW mieliśmy świetną zatoczkę Playa de las Cucharas gdzie znajdowało się również strzeżone kąpielisko z rozstawionymi bojkami, co dawało dodatkowe bezpieczeństwo i pomagało w realizacji zadań treningowych. Plaże w naszym rejonie były piaszczyste i było trochę skałek, co oczywiście skłaniało do podpływania różnokolorowe rybki – trening + snorkeling w jednym, woda była jakoś wyjątkowo czysta, zwłaszcza w porównaniu to FUE i okolicy Las Playitas. Warunki jak to na oceanie różne i zmienne, ale miejsce dawało opcję bezpiecznego pływania w nawet bardzo trudnych warunkach. Dlatego pływanie w 2metrowych falach można tu z powodzeniem ćwiczyć. Woda jest oczywiście słona i raczej do komfortowego pływania trzeba mieć piankę. Średnia temperatura wody w okresie styczeń-luty to 19-21 stopni Celsjusza – da sie też pływać bez neoprenu, ale to już, co kto lubi.
Pływanie basenowe ogólnie na wyspach w tym terminie moim zdaniem nie należy do najlepszych z powody temperatury wody. Zdecydowana większość basenów jest odkryta i ma ograniczenia w podgrzewaniu wody. Dlatego w basenach bez podgrzewania temperatura wody wynosi w zależności od aury na zewnątrz, ale jest to raczej okolica 15-17 stopni, a w basenach z podgrzewaniem raczej 24-26. Oczywiście jak w czasie treningu grzeje mocne słonko to odczucia się zdecydowanie poprawiają i dodatkowo po treningu pojawia się kreska od słonka na linii stroju do pływania – co może być sporym plusem. Ja zrobiłem jeden ciut ponad godzinny trening na basenie w pełnym słonku i mogę napisać jedynie, że wytrzymałem – dla mnie zimno. Natomiast pamiętam jeden wyjazd na Fuertę gdzie przez dłuższy czas grzało, mało wiało i faktycznie ogólna temperatura była ponad średnią i wtedy woda basenowa była ciepła. Czyli jak to na Kanarach bywa, czasem zdarzy się burza, czasem upał, ale głównie temperatura koło 20 stopni i słoneczko przeplatane chmurkami z odczuwalnym wiatrem.
W Costa Teguise można wybrać kilka pływalni, ale nie wszystkie są ogólno dostępne. Znajdzie się odkrytą 50-tkę za 6eur (bez limitu czasu, wiec można przeciągnąć poranną sesję do popołudniowej na jednym bilecie), 25 m pod dachem oraz hotelowe baseny, które czasem mają nawet wytyczony tor do pływania. Lanzarote pływacko – pierwsza klasa! PS rekiny tylko w aquarium.

Rower.
Zacznę od podsumowania – petarda! Znajdzie się wszystko, co potrzeba w treningu (różne profile tras) i turystyce (widoczki). Wyspa jest bardzo różnorodna treningowo i krajobrazowo – serio bardzo mi się podoba Lanzarote. Nie do końca wiem skąd pojawił się taki efekt, ale może dlatego, że spodziewałem się Fuerty w drugi wydaniu, a spotkałem coś zupełnie innego (Fuerta też jest ładna, ale na swój sposób). Oczywiście nie zabraknie typowo wulkanicznego klimatu, ale jakoś na tej wyspie ma on swój urok. Kolarsko na obozach treningi są kreowane głównie przez zwiedzanie oraz profil trasy. Oczywiście jest to umiejętnie dograne i poukładane, ale jak ktoś lubi prostotę to można powiedzieć, że trzeba jeździć, a robot sama się robi i coś w tym jest. Do sezonu startowego jest daleko, a caffee Cortado w kafejkach z widokiem na ocean smakuje wybornie i ciśnienie treningowe w takich chwilach opada nawet największym freakom – okazuje się że taka pauza to nie pauza, a najeździć się jeszcze zdążymy.
Dlaczego są takie dobre warunki treningowe na Lanzarote? Asfalt spoko, ale znajdą się drogi z typową grubo ziarnistą wylewką – w większości można wybrać alternatywę. Profile tras: płaskie, pagórkowate i górzyste. Najdłuższy podjazd jaki znalazłem ok. 10km, najbardziej stromy odcinek jakim jechaliśmy ok. 22% (część szła), ale są też trasy płaskie z tym, że często aby się do nich dostać trzeba pokonać jakiś 1-3 kilometrowy podjaździk. Świetna, a wręcz idealna na coffee ride jest promenada nad oceanem, która liczy jakieś 20 kilometrów długości. Nie można oczywiście zapomnieć o wietrze. Często, ale nie zawsze jest on sporą trudnością. Trzeba być na to gotowym i po prostu doświadczać. Mocny wiatr jest tu o tyle przyjemny, że jak dobrze wieje z boku to można się na nim prawie położyć – taka chwila relaksu na rowerze – kto był i poczuł ten wie o czym mowa.
Warto odwiedzić kilka dróg dlatego o nich wspomnę:
1. Słynna z fotek droga LZ – 67 wiodąca z Yaiza do parku Timanfaya. Kierunek nie ma znaczenia. Piękna prosta to jedno, a drugie to droga na szczycie. Zdjęcia i foty super, ale trzeba tam być i zobaczyć.
2. Mała droga na północy LZ – 202 kierująca do Mirador del Rio, tutaj bym obrał kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara, bo można spokojnie delektować się widokami na błękitną wodę i niesamowicie wyglądające sąsiadujące wyspy podczas mozolnego wspinania się pod górę.
3. PLaya de Famara – miejsce warte odwiedzin. Serferzy, wydmy, paralotniarze i widok na klify zwłaszcza jadąc w dół drogą LZ – 402.
4. Mała droga LZ – 204 wiodąca z Jameos del Agua, które warto również odwiedzić. Wejście na samo zwiedzanie nie jest drogie, ale w butach kolarskich będzie ciężko. Natomiast można dojechać autobusem miejskim lub samochodem. Jak będzie mi dane być drugi raz na Lanza to na pewno wybiorę się tam na spektakl lub kolację, bo miejsce jest tak klimatyczne, że trudno to pisać. A wracając do wymienionej drogi – warto się nią przejechać – wąska, trochę prosta, a trochę kręta no i ten mech na skałach, który nadaje lawie kolorytu.\
5. Droga LZ – 34 gdzie stoją imponująco ogromne wiatraki, których pracę słychać jakby machały przy uchu (tylko musi być dobry kierunek wiatru). Niby nic, ale robi wrażenie.
6. Droga LZ – 702 i 22% kawałek podjazdu w końcowym fragmencie – można sprawdzić kopyto. PS droga jest zamknięta dla rowerzystów, więc możecie odwiedzić ją tak jak my skuterami.
7. 10-kilometrowy podjazd, który można pokonać dwoma drogami. Opcja 1. LZ – 10 i opcja 2. LZ – 207 + LZ – 10, długą wspinaczkę warto sobie wynagrodzić kawką na szczycie w Bar-Restaurante Los Helechos, w którym jest widok na przed chwilą pokonywaną trasę.
8. Warto również odwiedzić sportowy ośrodek Club La Santa. Miał być on naszym obozowym spotem, ale po odwiedzeniu go „przejazdem” chyba dobrze, że padło na inny wybór – czyli nie urzekł od pierwszego zobaczenia, ale kto wie może to się jeszcze zmieni.
Reszta dróg może mniej zapadła w pamięci, ale pewnie i tak je pokonacie dojeżdżając we wskazane miejsca. Może Wasze spojrzenie będzie inne, bo przecież dużą rolę ma tu gust i okoliczności.
Ruch na drogach określił bym „różny” były momenty, że można było zapomnieć o samochodach, ale raczej jednak były odczuwalne, a czasem na niektórych drogach wręcz było ich dużo. Z pewnością na Fuercie ruch był mniejszy, a i na GC wydawało się jakoś specjalnie nie odczuwać samochodów na plecach. Jedno łączy wyspy – kolarstwo jest tam tolerowane, kolarze lubiani, a to daje spore poczucie bezpieczeństwa.






Bieganie.
Można powiedzieć, że biegać da się wszędzie i trudno się z tym nie zgodzić. Na Lanza w Costa Teguise najlepiej obrać kierunek promenady. Można wybrać się też w teren i pobiegać trasami dla MTB, tylko wtedy zdecydowanie polecam zmianę butów i ostrożność na nierównościach, bo wyjazd można okupić kontuzją skręcenia „kostki”. Wschody słońca przy porannym rozruchu bezcenne! A śniadanie po najsmaczniejsze. Bieganie git, a czasem na wyspach jest z tym problem, bo albo pagórkowato, albo nie po twardym.

Turystyka rodzinna.
Opcji jest kilka i zawsze trzeba dopasować do swoich (rodzinnych) preferencji. Tym razem robiliśmy mix rower + przyczepka / samochód / transport publiczny / spacery / spacery biegowe.
Na wszystkich wyspach dobrze funkcjonuje transport publiczny i wydaje się być tani. Bilet w zależności od odległości kosztuje 1-5 eur, np. trasa Costa Teguise do Puerto del Carmen kosztuje 3 eur. Można wsiąść pod hotelem i przejechać się na kawę czy przejść na plażę w jakimś innym urokliwym miejscu. Z racji, że tym razem Ewa nie mogła mi towarzyszyć kolarsko to wykorzystywaliśmy tę opcję – ja rowerem z dziećmi i przyczepką, a Ewa autobusem. Kilka miejsc można tak odwiedzić bez większej logistyki.
Drugą opcję jaką przetestowaliśmy był samochód na 2 dni, a właściwie jeden, bo korzystaliśmy po południu i następnego dnia do południa. Zmieściliśmy się w 100 eur (wynajem auta, wejściówki, paliwo), a zwiedziliśmy prawie wszystko, co chcieliśmy i było do zwiedzenia z dwoma szkrabami. Zaliczyliśmy północ i południe wyspy oraz wszystkie miejsca, których nie udało się zobaczyć na rowerze. No i wydaje się, że nie wszystkie TOPy z przewodnika są aż tak mocno warte zobaczenia.
Oczywiście jedną z opcji jest wypożyczenie roweru i do tego wybór jest spory. W naszej miejscowości było 6 jak nie więcej wypożyczali. Wybór również jest niezły, bo poza klasyczna ofertą szosa / mtb (ceny od 20eur / doba), można wypożyczyć elektryka czy rower „rodzinny” (4 siedzenia), który przy tak długiej promenadzie miałby sens dla rodzinki.
Jazda z przyczepką oczywiście należy do przyjemności i mojego ulubionego rodzaju zwiedzania, ale jest niezwykle wymagająca, co nie oznacza, że nie jest możliwa praktycznie dla każdego. Na pewno trzeba zabezpieczyć się w rower z mocno górskimi przełożeniami (mało zębów na małej tarczy z przodu np. 32 lub 34 i dużo zębów na największej z tyłu np. 34 lub 32 ) i przed takim wyjazdem solidniej potrenować. Opcją jest również wybór roweru elektrycznego, ale wtedy może być problem z łatwym połączeniem z przyczepką. Ja zawsze zabieram swój rower, więc z tym nie mam problemu, natomiast można wypożyczyć prostą szosę na „szpilkach” i wtedy równie łatwo doczepi się przyczepkę. Warto zwrócić znowu uwagę na wiatr, który przy przyczepce często jest sporym utrudnieniem podobnie jak podjazdy. Jak na płaskim przyczepka nie jest jakoś specjalnie odczuwalna (jakieś 20-30 watów więcej) tak pod wiatr i pod górę może to być nawet 50-70 watów, co już zdecydowania zmienia trudność jazdy. Z pewnością trud wniesiony w ciągnięcie kompensuje uśmiech i szacunek wśród kolarzy, których się mija na trasie. Kto jeszcze nie próbował tego typu wycieczek, a ma dzieci niech śmiało startuje. PS dzieciaki uwielbiają jeździć tylko początki bywają czasem trudne. Pamiętajcie, że taka jazda to nie trening mimo, że on robi sie mimochodem. Trzeba być gotowym na wszystko i zawsze. Czasem postój zdarza się co kilak minut, a czasem trzeba wcześniejszy wrócić, ale generalnie polecam.





