Kultowe zawody w Roth – byliśmy tam…

Kurz już trochę opadł po ostatnich zawodach w Roth, ale warto sobie przypomnieć co się tam w ogóle wydarzyło i jak wypadła cała impreza w oczach naszych zawodników.
Zawody w Roth to chyba jedne z najbardziej popularnych zawodów triathlonowych na świecie. Rozgrywane zawsze na pełnym dystansie (3,8/180/42), szczycą się legendarnym podjazdem pod Solar Hill i jedną z najszybszych tras, czyli życiówki gwarantowane.
Ponad 3 tysiące pakietów startowych rozchodzi się w kilka minut, więc emocje zapewnione już przy samych zapisach. Sama impreza organizowana jest przez Challenge Family czyli taką bezpośrednią konkurencję marki Ironman. Na potrzebę całej imprezy budowany jest nawet mały stadion, na którym znajduje się meta zawodów.
W tym roku startowało od nas czterech śmiałków a niektórzy jak Tomek już nawet drugi raz – podobno można się w tych zawodach zakochać :).
Tak nasi pełno dystansowcy  opisują swoje wrażenia:
Przemek
Challenge Roth na dystansie Ironman’a za mną. Absolutnie najlepsza impreza pod kątem organizacji i atmosfery. 3200 zawodników indywidualnych + 600 sztafet. Do tego 7500 wolontariuszy i tysiące kibiców wzdłuż całej trasy…od pływania, przez rower na biegu kończąc.
Sportowo, cóż… pływanie wiadomo…. zostajemy z wodą w relacji per Pani. Rower – defekt zmiany biegów zabrał marzenia o SUB 9:30 juz na 70-tym kilometrze. Dał natomiast świeże nogi na bieg w efekcie czego PB w maratonie podczas zawodów IM (3h14m) i łączny czas 9h56m. Na mecie drobny collapse i transport ze zgaszonym światłem na noszach do namiotu medycznego….ijo ijo ijo. Tam EKG, kroplówka i inne bzdety.
Wojtek
Gdy we wrześniu lub październiku dałem się namówić Tomaszowi S. na udział w Roth Challange nie wiedziałem w ogóle co to za impreza. Chciałem zadebiutować na zawodach poza granicami Polski i to był tylko mój cel. Jak jechać gdzieś dalej, to tylko na pełen dystans. Nie zastanowiłem się nad tym, że pakiety rozeszły się w 15 minut, ale dałem namówić na „dogrywkę” na rejestrację w Mikołajki. Tomek wspomniał, że trzeba być szybkim by zdążyć się zarejestrować, więc przygotowałem cały harmonogram dnia tak, by w samo południe mi się to udało. Zajęło mi to 12 sekund (!!), ale radość była ogromna. Nadal jednak jakoś nie rozpoznałem tematu, poza tym, że zarezerwowałem hotel w oddalonej o 25 km Norymberdze, bo nigdzie bliżej już nie było miejsc.
Jakieś półtora miesiąca przed imprezą postanowiłem sprawdzić trasę – pływanie w kanale, dwie pętle rowerowe i jedna pętla biegowa. Na rowerze kilka podjazdów, na biegu jeden długi kilka kilometrów przed metą – wyglądało to obiecująco. Około miesiąc przed startem usłyszałem o podjeździe pod Solar Hill, który daje namiastkę najlepszych wyścigów kolarskich. Po sprawdzeniu w Internecie, opanowały mnie wielkie emocje, bo zdjęcia wyglądały świetnie. Od razu sprawdziłem więcej grafik dot. imprezy i okazało się, że meta jest na sztucznie postawionym tylko na potrzeby zawodów stadionie na kilka tysięcy widzów – wow. Im bliżej pierwszego weekendu lipca, tym bardziej emocje sięgały zenitu. Kilka dni przed startem na fb organizatorzy poinformowali, że będzie ponad 3200 uczestników i 7500 wolontariuszy. Te liczby dodatkowo spowodowały, że dreszcze przeszły mnie po plecach. Ostatnie dni przed startem spałem niespokojnie cały czas myśląc o zawodach.
Do Roth musieliśmy pojechać na raty z noclegiem w Dreznie, gdyż to ok. 10 h jazdy z Warszawy. Gdy dotarliśmy około południa w sobotę w okolicę startu, to czuć było atmosferę sportowego święta – ilość camperów, triathlonistów i innych osób zwiastowała ogrom imprezy. Po dotarciu do T1 (w T2, która była w innym miejscu w ogóle nie byłem przed startem) i zobaczeniu ogromnej polany pełnej rowerów, chociaż do zamknięcia strefy zostały jeszcze ponad 2 h i kręcących się po niej sportowców przeżyłem lekki szok. Po zwiedzeniu strefy expo z kilkudziesięcioma stanowiskami różnych marek (większości nawet nie znałem) oraz stadionu byłem oszołomiony, ale to tylko dodawało pozytywnych emocji przed startem.
W dniu startu pobudka po 4, by przed 6 zameldować się w T1, w której było gęsto od zawodników i rowerów. Start z wody zorganizowany był w falach po 200 zawodników co 5 minut. W oczekiwaniu na start widzieliśmy czołowych na świecie PROsów i ich zmiany (niektóre wręcz słabe), nie wspominając o rowerach.
Moment wejścia do wody spowodował ogromne emocje, ale jak już oczekiwałem na strzał armaty oznaczającej początek wyścigu byłem już spokojny. Pływanie poszło wyjątkowo sprawnie, na początku trochę płynąłem zygzakiem, ale jak ustabilizowałem kierunek, to już poszło. Im bliżej końca pływania tym bardziej zaczynałem się denerwować przed rowerem – to zawsze dla mnie duża niepewność, bo wiele jednak zależy od sprzętu, na który mam ograniczony wpływ.
Sama T1 poszła szybko i sprawnie – system workowy okazuje się dla mnie super. W strefie zmian po raz pierwszy można było się przekonać jak fantastyczni byli tam wolontariusze – pomagali się przebierać i pakować sprzęt pływacki, a także służyli wszelkim innym wsparciem. Początek roweru z górki i szybka jazda, ale po ok. 5-7 km była pierwsza górka, którą było widać przed sobą i wyglądała okazale. Poszła jednak sprawnie. Kolejna górka (którą pomyliłem z Solar Hill i dlatego byłem nią rozczarowany ) była już zdecydowanie bardziej konkretna i rozłożona na kilka podjazdów. W trakcie nich Jan Frodeno wyprzedził mnie tak, jakbym stał w miejscu… Na serpentynowych zjazdach dużo nadrobiłem i było to dla mnie świetny fragment, na który czekałem w trakcie drugiej pętli. Na jakimś 65-70 km z zaskoczenia był wjazd na Solar Hill – pełno kibiców, którzy zrobili między sobą max 1,5 m przerwy w której jechaliśmy – coś fantastycznego. Cały podjazd miałem ciarki na całym ciele, a usta bolały mnie od uśmiechu. To wspaniałe wspomnienie zostanie ze mną na bardzo długo…
Druga pętla to wyczekiwanie na zjazdy i Solar Hill, na której było już niestety znacznie mniej kibiców. Generalnie jednak wzdłuż całej trasy kolarskiej byli kibice, a w miasteczkach ich ilość była już znaczna. Zaraz po zejściu z roweru w T2 oddawało się rower wolontariuszom i biegło do namiotu, aby się przebrać – to w ogóle dla mnie coś nowego i niesamowite jak sprawnie wolontariusze sobie z tym radzili. W namiocie znowu super pomoc wolontariuszy – jedna z Pań wysmarowała mi nawet kark kremem przeciwsłonecznym.
Został zatem przede mną tylko maraton – teoretycznie moja ulubiona dyscyplina. Po pływaniu i rowerze istniała teoretyczna szansa na pobicie czasu z mojego zeszłorocznego debiutu na pełnym dystansie i początkowe 15 km szły po mojej myśli. Niestety od ok. 19 km wpadłem w mały dołek, z którym walczyłem do ok. 24 km, kiedy to po raz pierwszy maszerowałem przez 30 sek. Kolejny kryzys przyszedł na 28 km i wtedy marsz trwał z dobre 2 min. Następnie pokonanie słabości i spokojny bieg do podbiegu, który zaczął się na 33 km i miał łącznie z 3-4 km. Znowu chwilka marszu, ale już ostatnia, po nawrotce zostało z 6 km do mety.
Postanowiłem już biec spokojnie do mety, ale na ostatnich 3 km mentalnie przekonałem sam siebie do przyśpieszenia co mi się udało (szkoda, że tak późno, ale zarazem to jakaś dla mnie lekcja). Końcówka to już euforyczny bieg przez Roth wśród setek kibiców i wyprzedzanie kolejnych zawodników. Im bliżej stadionu, tym więcej kibiców i emocji. Sam stadion to niezapomniane wrażenie i radość.
Całość zakończyłem w czasie 11:25:15 – 01:15:24 05:47:59 04:14:37.
Podsumowując impreza niesamowita pod każdym względem. Ogromna ilość sportowców, wolontariuszy i kibiców. Fantastyczne warunki do pływania. Wspaniała i zróżnicowana trasa kolarska. Trasa biegowa może najmniej okazała, ale podbieg na końcowych kilometrach i bieg przez Roth na pewno robią wrażenie. Atmosfera sportowego święta niezapomniana. Organizacyjnie wszystko na najwyższym poziomie – wsparcie wolontariuszy, ilość i jakość bufetów, strefy zmian, stadion, czy strefa finishera. Co do strony sportowej, to na pewno kolejna ważna lekcja, kolejne zdobyte cenne doświadczenia. I na koniec 
Gratulacje dla Dawida, Przemka i Tomka, z którymi się goniliśmy oraz podziękowania dla fantastycznej ekipy oczywiście z Agnieszką, z którą mogłem dzielić te wszystkie emocje
Pozostaje szukać kolejnych wyzwań…
Przypomnijmy sobie jeszcze raz wyniki triclubowiczów (swim/bike/run/total):
Przemysław Janik – 01:17:12/05:21:10/03:14:26 – 09:56:36
Dawid Rutyna – 01:14:36/05:40:26/04:13:48 – 11:16:05
Wojciech Knop – 01:15:24/05:47:59/04:14:37 – 11:25:15
Tomasz Saba – 01:17:16/06:12:25/05:23:27 – 13:01:25
Dziękujemy za wspaniałe emocje i jeszcze raz gratulujemy 🙂