Niesamowite historie TRICLUBowiczów część 4

Niesamowite historie TRICLUBowiczów część 4- egzotyczny start na początek sezonu 2022, Tomasz Jedwabny

Sezon tri 2022 r. rozpoczęty.
Jako, że ostatnio u nas wyjazdy powiązane są z zawodami, to nie można było przerwać tej dobrej passy w kraju, którego z triathlonem pewnie nikt nie łączy w przeciwieństwie do fanów kite’a i surferów. Mowa o byłej kolonii holenderskiej, tj. Arubie. O dziwo jednak wpisując w wyszukiwarkę triathlon Aruba wyskakuje strona stowarzyszenia triathlonu, które organizuje wiele różnych zawodów, począwszy od tri, poprzez bieganie a kończąc na aquatlonie. Okazało się przy tym, że 1 maja miały się odbyć zawody na dystansie supersprint i sprint. Messenger pomógł i za chwilę okazało się, że są wolne miejsca. Wpisowe w wysokości 21 USD też nie wydawało się wygórowane, a miejscowy tri-shop oferował wynajmem porządnej „szosy”. Jedynie informacja zwrotna, że „it will be brutal” dawała trochę do myślenia.
Na Arubę ruszyliśmy 30 kwietnia wstając o 3:00 rano. Lot do Amsterdamu, potem 6 godzin na lotnisku i lot na Arubę (opóźniony). Do hotelu dotarliśmy po 22 godzinach około 20:00 czasu miejscowego. Z kolegą (tak – udało mi się wciągnąć jeszcze jednego wariata w tri Aruba) zamontowaliśmy pedały do czekających na nas rowerów i spać. Rano pobudka o 4:30 i godzinę później ruszyliśmy do strefy zmian. Trochę głodno już się zrobiło, bo dla nas to połowa dnia, a tu nawet śniadania nie rozpoczęli serwować (została mi tylko drobna kanapka z samolotu). Do strefy było ok 8 km, było jeszcze ciemno, ale za to wietrznie i już ciepło (ok. 25 stopni). Za chwilę zatrzymała nas policja ostrzegając, że jedziemy bez świateł, a nie można wykluczyć kierowców „pod wpływem” wracających z piątkowych imprez. Na szczęście udało się dojechać do strefy zmian. A tam już z jednej półciężarówki rozłożono system pomiaru czasu, wieszaki na rowery, system nagłaśniający, stolik z chipami i numerami i zawody były organizacyjnie przygotowane na tip top. Zaczęli się zjeżdżać uczestnicy – w sumie było nas około 80 osób na obu dystansach i sztafetach. Atmosfera iście familijna, widać było, że wszyscy się znają. Wyszło też słonce, zrobiło się jasno i jeszcze upalniej (ok. 30 stopni). Weszliśmy na chwilę do morza, chłodek przyjemny, widoczność super, z wyjątkiem małych bojek do okrążenia.
Same zawody okazały się dużym wyzwaniem – it was indeed brutal. Brak jakiejkolwiek aklimatyzacji, zmęczenie po podróży i brak śniadania nie pomagały, ale jakoś trzeba było się do mety doturlać. Pływanie (ok. 750 m) okazało się dosyć wymagające, szczególnie po przyjęciu sporej dawki słonej wody, po tym jak dzieciaki z supersprintu przefrunęły mi nad głową (startowali później i akurat zaraz po tym, jak wróciłem do wody po wyjściu australijskim). Rower (21,5 km) pomimo, że raczej płaski, to był też całkiem trudny – wiało mocno od lądu (dyski były w regulaminie zabronione i słusznie). Bieg (5 km) to już zabawa w pełnym upale (średnia niższa niż na maratonie miesiąc wcześniej). Po godzinie i trzydziestu minutach można było już na spokojnie ochłodzić się w morzu i wybrać się rowerem z powrotem do hotelu na zasłużone i obfite śniadanie.
Ps. Nie planujcie żadnych poważnych startów w dalekich miejscach bez aklimatyzacji i prosto z samolotu, ale turystykę tri jak najbardziej rodzinnie polecamy. Podziwiamy też takich co z własnego wyboru startują w IM w Meksyku (szacun Przemek Janik), a naszym Ironmanom wybierającym się na Hawaje już współczujemy – odstawcie wiatraki 🙂